Niezbyt często piszę o pielęgnacji (głównie przez brak czasu jak i przez to, że mam inny profil bloga) ale produkt, który do mnie ostatnio trafił zasłużył na recenzję ;) Recenzję ostrzegawczo-lekko wyśmiewającą (żeby nie było :P). Balsam otrzymałam poprzez akcję z wizażu, sama nie sięgam po produkty Nivea bo znam lepsze marki w tej cenie (np. moje ostatnie odkrycie – Decubal). Balsam poużywałam i naprawdę, wart jest recenzji :D
Skład:
Co obiecuje producent? (za portalem Rossnet.pl):
Pierwszy balsam do ciała pod prysznic. Nowy sposób na szybkie i przyjemne odżywienie skóry. Specjalną, odżywczą formułę z mleczkiem migdałowym nakładasz bezpośrednio na mokrą skórę. Balsam pod prysznic działa jak odżywka, nawilża skórę, po czym spłukujesz jego pozostałości z ciała. Rezultat: uczucie aksamitnie miękkiej skóry od razu po wyjściu spod prysznica. Odpowiedni do skóry suchej.
Jak powinno się go używać?
Myjemy ciało (mydłem, żelem, czymkolwiek), spłukujemy pianę. Następnie nakładamy balsam i po chwili spłukujemy jego nadmiar. Po osuszeniu skóry, możemy się normalnie ubrać.
Jak jest w rzeczywistości?
Nie wiem jak wy, ale ja nie lubię się smarować balsamami. W zimie to jeszcze to przeżyję, ale w upalne lato jest to dla mnie męczarnia. Jak dostałam do testów ten balsam pod prysznic, to liczyłam na to że w największe upały będę mogła pominąć balsam. Skóra w lecie jest mocno podatna na wysuszenie (a to się cżłowiek spali przez przypadek na słońcu, a to się kąpie w basenie lub jeziorze, moja skóra w lecie wymaga większego nawilżenia niż w zimie). Jeżeli mam być szczera, to ten produkt nie spełnił moich oczekiwań.
Po pierwsze nawilżenie jest mizerne. Jeżeli wytrzecie się normalnie ręcznikiem, ścieracie balsam. Jeżeli się oklepiecie tylko delikatnie to nie jest nadal wchłonięty. Do tego czuję, że to nie jest produkt nawilżający tylko zostawiający paskudny film na skórze. Nie nawilża to moim zdaniem praktycznie w ogóle. Po wyjściu spod prysznica jest fajnie, skóra jest miękka ale po godzinie (a nawet wcześniej) skóra domaga się nawilżenia. Mnie ten balsam wręcz wysusza.
Po drugie koszmarna konsystencja. Balsam jest dość gęsty, przez to niewydajny. Nie rozsmarowuje się równomiernie, więc trzeba zaraz dokładać. Do tego bardzo ciężko po nim domyć dłonie, musiałam je dosłownie szorować żeby nie mieć na nich balsamu. Jeżeli to ma nam oszczędzić czas spędzony pod prysznicem, to ja podziękuję.
Po trzecie niewygodna butelka. Nie oceniałabym jej negatywnie gdyby nie to, że mając dłonie całe z balsamu, po prostu się wyślizguje. Gdyby ten balsam się normalnie zmywał, pewnie nie byłoby problemu.
Po czwarte skład. Nie znam się dobrze na składach, ale nawet ja widzę że szału nie ma. Główne składniki – gliceryna i parafina – ekstra ;) Zapycha mi skórę na ramionach i dekolcie, wybaczcie ale przy takiej gamie kosmetyków do mycia/pielęgnacji (w podobnej cenie) z o wiele lepszymi składami balsam Nivea zdecydowanie odpuszczę.
Po piąte cena. Prawie 20 zł za 250 ml – cena jest mało korzystna. Gdyby to był jeszcze jakiś dobry produkt, to cena by była jak najbardziej odpowiednia. Jeżeli mam być szczera, w podobnej cenie mogę kupić olejek do kąpieli Decubal, który jest rewelacyjny (i on naprawdę nawilża na tyle, że można odpuścić balsam po kąpieli).
Podsumowując
Mam nieodparte wrażenie, ze jakbym użyła w taki sam sposób jakiegokolwiek balsamu, zadziałałby identycznie. Jak dla mnie to po prostu zwykły balsam, zamknięty w nowym opakowaniu i z wiele obiecującą kampanią reklamową. Klasyczne wyciąganie kasy, masz balsam, masz żel, kup jeszcze balsam pod prysznic! Będzie super! Szkoda tylko, że nie jest. To podobnie bezsensowne tworzenie produktów, jak zamykanie produktu antycellulitowego z prawie identycznym składem w 4 osobnych opakowaniach bo przecież na każdą część ciała, potrzebujesz osobny ;-)
Zdecydowanie nie polecam :)